FALKOWA W LEGENDACH I HISTORII


  Wywiad z Panią Zofią Śmierciak - jedną z najstarszych mieszkanek wsi Falkowa  
 


Dom pani Zofii Śmierciak

- Jak się Pani nazywa?
Nazywam się Zofia Śmierciak z domu Bania.

- Proszę o podanie roku i miejsca urodzenia.
Urodziłam się l kwietnia 1917 roku we wsi Siekierczyna.

- Od ilu lat mieszka Pani w tej miejscowości?
W 1940 roku wyszłam za mąż i od tej pory mieszkam w Falkowej. Mąż mój, pan Jan Śmierciak, był synem panienki wysokiego rodu Jaskulskich, która zakochała się w chłopaku nie ze swojej sfery. Popełniła mezalians. Za to została wykluczona z rodziny i wydziedziczona z majątku. Wybrała jednak miłość i odeszła ze swoim mężem. Takie były czasy. Losy zaprowadziły mojego męża do Falkowej.

- Proszę opowiedzieć nam o swoim dzieciństwie, rodzinie, rodzeństwie, latach szkolnych. Czy dostrzega Pani różnice w życiu ludzi, porównując swoje młode lata z obecnymi czasami?
Jestem wnuczką przedwojennego wójta, Pana Grzegorza Padoła (wójta sprzed I wojny światowej), który pełnił tę funkcję przez trzydzieści lat. W tym czasie ludzie przeważnie nie umieli czytać i pisać. Dziadek umiał czytać I pisać, miał również swojego sekretarza. Mój ojciec, aby ożenić się z córką wójta, w której się zakochał, musiał wyjechać do Ameryki, aby się dorobić. Po czterech łatach pobytu wrócił do Polski, kupił kilka hektarów ziemi i postawił dom z budynkami gospodarczymi. Dopiero wówczas mógł się ożenić. Do szkoły zaczęłam uczęszczać w latach 1924 /25.Szkoła mieściła się w prywatnym domu Pana Gnutka.. W tym roku rozpoczęto budowę szkoły na miejscu zburzonej karczmy. Kierownikiem jej był Pan Józef Zięba - oficer, tak jak mój ojciec, pan Józef Bania - uczestnik I wojny światowej. Z początkowych lat szkolnych miło wspominam uroczyste obchody takich świąt jak: 11 - Listopada, czy 3- Maja. Pamiętam: na akademii recytowałam wiersz Bełzy: Kto ty jesteś?, a starsi uczniowie śpiewali Rotę Marii Konopnickiej. W szkole dużo mówiło się o odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 roku po 123 latach niewoli. Przy okazji wyborów cała szkoła brała czynny udział roznosząc ulotki i tzw. numery do głosowania: - nr l -:głosem na Józefa Piłsudskiego, - nr 25 - głosem Wincentego Witosa. Z perspektywy czasu wspominam z rozrzewnieniem szkolne przedstawienia i akademie, w których brałam udział. W szkole uczono również dużo rzeczy praktycznych, np.: w ogródku szkolnym sadziliśmy kwiaty, warzywa, drzewka owocowe i ozdobne, które później każde dziecko brało do swojego ogródka. Przy każdym domu był piękny ogródek z kwiatami i ziołami leczniczymi. W 1926 roku zmarła mi Mamusia. Zostawiła siedmioro dzieci sierotami. Tatuś nas wszystkiego uczył i musiałyśmy być bardzo samodzielne. W szkole uczyłam się bardzo dobrze i marzyłam o dalszej nauce. Jednak trudne warunki materialne na to nie pozwoliły. Nauka była bardzo droga. Po ukończeniu szkoły musiałam iść do pracy. Pracę dostałam jako pomoc domowa u nauczycielki - Pani Gąsiorównej w Sędziszowej, a później u Państwa Witkowskich. Należałam do Związku Młodzieży Wiejskiej WICI, pełniłam funkcję sekretarza. W tym czasie miałam zaszczyt witać trzykrotnego Premiera Polski Pana Wincentego Witosa, który gościł w Bruśniku prawdopodobnie w 1931 roku. Wspominam wieczory w domu rodzinnym, w czasie których sąsiedzi bliżsi i dalsi schodzili się, opowiadali różne historie, legendy, baśnie, a szczególnie przeżycia wojenne z czasów I wojny światowej. Dom zawsze był pełen patriotyzmu. W takiej atmosferze wychowywano dzieci na odpowiedzialnych, pracowitych, prawdomównych i życzliwych ludzi. Podczas takich spotkań dużo się śpiewało. Dzieci, młodzież i starsi byli rozśpiewani. Nie było dyskotek, ale wszyscy pięknie się bawili przy muzyce, którą wygrywała młodzież na różnych instrumentach. Tańczyło się w domach prywatnych, gdzie podłogę przeważnie zastępowało klepisko. Z dzieciństwa zapamiętałam, że ludzie byli dla siebie życzliwi, pomagali sobie wzajemnie. Mój ojciec, po powrocie z Ameryki, jako pierwszy zastosował do koszenia zboża kosę. Wywołało to wielkie oburzenie rolników, że dużo kłosów się niszczy. Zboże żęto sierpami. Później pojawiało się w czasie żniw coraz więcej kos. Ciekawą ozdobą okolicy były dwory, a najbliższy był w Bruśniku. Ojciec mój często kontaktował się z Panem Fihauserem. Byli to dobrzy i życzliwi ludzie. Pan dworu był inżynierem, a jego żona lekarką. Pani z dworu udzielała pomocy potrzebującym, bo ludzie byli biedni i nie stać ich było na leczenie się u bardzo drogich lekarzy. Jedyny zarobek jaki mieli, to praca we dworze lub na plebani. Wszystkie prace wykonywane były ręcznie, bo nie było maszyn, nie było prądu elektrycznego, nie było radia, telewizji, nie było prawdziwych dróg, autobusów. Pani Fihauserowa była wielkim człowiekiem, szanowała każdego i każdemu niosła pomoc. Umierając, zażyczyła sobie by pochowano ją w trumnie z nieheblowanych desek, tak jak innych.

- Jakie były Pani losy podczas II wojny światowej i w pierwszych latach po jej zakończeniu? Może z tym okresem wiąże się jakieś Pani wielkie życiowe wydarzenie, przeżycie, przygoda?
W 1939 roku wybuchła II wojna światowa. Szłam pieszo (tak wszyscy chodzili) do Ciężkowic, do sklepu. Spotkałam się z Panem Ziębą, który zawrócił mnie z drogi i polecił, abym w Siekierczynie ogłosiła, że wybuchła wojna, i żeby wszyscy mężczyźni szli do wojska polskiego, które stoi za Tarnowem. Uczyniłam to. Zanim pierwsze wrażenie minęło, sytuacja się zmieniła i mężczyźni poszli w lasy - w ten sposób powstała partyzantka. Czasy drugiej wojny światowej były ciężkie do przeżycia. Strach, strach przed wszystkim, ogromny strach. Brakowało chleba, odzieży, butów. Ludzie często jedli lebiodę, ubierali się w odzież z papieru, nosili buty z drewna. Rolnicy obowiązkowo oddawali wszystko na kontyngent; za to dostawali tzw.bezcukrzaj - czyli możliwość zakupu jedzenia, ubrania, wódki. Ponieważ z mężem byliśmy obcymi w Falkowej, to miejscowe władze nie oszczędzały nas, tylko maksymalnie dociążały wszelkimi obowiązkowymi dostawami na rzecz Niemców, wielce nas krzywdząc. Później, po wojnie, były obietnice wyrównania strat, ale do dziś dnia nie zostały spełnione. Wszyscy, oprócz matek z małymi dziećmi, musieli chodzić do okopów. Niemcy robili łapanki i zabierali do obozu w Bobowej, a później wywozili do pracy przymusowej w Niemczech. W taki sposób do pracy przymusowej została wywieziona moja siostra Pani Waleria Kasprzycka. Polakom przebywającym w obozie przejściowym w Bobowej dużo pomagał Pan Stefan Żaba z Bruśnika nazywany Głupim Stefkiem. Przeżyłam pacyfikację Jamnej. Od wczesnego rana Niemcy maszerowali czwórkami od Bobowej. Słychać było ogromną strzelaninę i można było zobaczyć piekielne ognie. Warty niemieckie stały na dziale Falkowa - Siekierczyna; nie wolno było przejść. Później dowiedzieliśmy się, że partyzanci z AK, na których była obława, uciekli (zginęło dwóch). Stąd też Niemcy spalili całą wieś i wszystkich mieszkańców, których wcześniej spędzono do piwnicy. Groby pomordowanych znajdują się na cmentarzu w Paleśnicy. Brat mojego męża, Pan Józef Śmierciak zamieszkały we wsi Brzana, odziedziczył majątek po wuju, panu Baronowskim w Brzanie. W czasie wojny był silnie powiązany z partyzantką. Ponieważ mój mąż ze względu na stan zdrowia nie angażował się w żadną działalność, więc był poza wszelkimi podejrzeniami. Dlatego nocami brat Józef kierował poleconych na nocleg. Nikt nie mógł się o tym dowiedzieć. Nikt o nic nie pytał, wystarczyło hasło: brat kieruje. 17 stycznia 1945 roku Niemcy uciekali przed wojskami rosyjskimi blisko naszego domu. Padali od kul. Do dzisiejszego dnia prześladuje mnie w snach, przerażający obraz nagich trupów niemieckich żołnierzy wiezionych na wozie do zbiorowej mogiły w okopach koło Pana Pyrka. Ciężko było w czasie wojny, ale jeszcze cięższe czasy nastały po wojnie. Wszyscy składali się na odbudowę Warszawy, bo świat nie wierzył, że stolicę Polski można będzie odbudować. Obowiązkowymi dostawami gnębiono rolników. Na siłę, bez zgody rolników, zakładano spółdzielnie produkcyjne, przed którymi wieś polska się broniła.

- Jaki był Pani największy sukces życiowy? Czy jest Pani zadowolona z siebie?
W 1958 roku zmarł mój mąż po wielu latach choroby. Sama wychowywałam czworo dzieci. Nie było wtedy rodzinnego na dzieci rolników, ani żadnej pomocy. Było mi wyjątkowo trudno, jednak nie poprzestawałam. na małym. Największym moim osiągnięciem było wykształcenie dzieci i przekazanie im właściwego stosunku do życia i ludzi: odpowiedzialności, uczciwości, szacunku dla drugiego człowieka. Trzy córki skończyły studia wyższe, czwarta Technikum Rachunkowości Rolnej. Będąc już wdową, wychowującą i kształcącą córki, wybudowałam budynek gospodarczy i dom mieszkalny. To uznaję za moje osiągnięcia. Moja dewizą życiową było zawsze poszanowanie innych: rodziców, dzieci, sąsiadów bliższych i dalszych, poszanowanie każdego człowieka oraz dobre, życzliwe współżycie z ludźmi. Uczyłam tego dzieci i uczę wnuki. Każdy dzień sukcesu moich dzieci był moim wielkim dniem: i udane matury, i przyjęcia na studia, i obrony prac magisterskich, i osiągnięcia w pracy zawodowej, w życiu osobistym. Największą moją tragedią była nagła śmierć najmłodszej córki pani mgr inż. Stanisławy Łaś, która zostawiła dwoje maleńkich dzieci, a później tragiczna śmierć mojego ukochanego wnuka pana Janusza Śliwy.

- Czy ma Pani jeszcze jakieś marzenia, pragnienia, cele, coś do zrobienia w życiu?
Człowiek w życiu musi wiele przeżyć. Marzeń jeszcze mam wiele, ale Panu Bogu dziękuję za wszystko, za bardzo dużo osiągnięć. Dziękuję za to , że dobrze mi było z ludźmi, którzy zawsze byli mi pomocni, za co polecam ich Panu Bogu.

- Jak bardzo jest Pani związana z Regionem, w którym Pani mieszka?
Czy jestem związana z Regionem? Jest powiedzenie, że i w piekle jest dobrze, jak się człowiek przyzwyczai. Ale tak...Staram się młodemu pokoleniu, dzieciom przekazywać najlepsze wiadomości o Falkowej, Siekierczynie, Bukowcu, Jamnej. Opowiadam legendy o: - Skamieniałym Miasteczku w Ciężkowicach, - Diablej Dziurze w Bukowcu, - Lipie, pod którą spoczywał król Jan III Sobieski wracając z Wiednia. - Kamieniołomie, pod którym stała Karczma Zyda Joska, - o naszej piwnicy, w której panowie przeczekali rzeź galicyjską w 1846 roku itd. Opowiadam również o ludziach, wielkich ludziach tego terenu. Są nimi np.: - Pan Józef Zięba - oficer I wojny światowej, uczący patriotyzmu i umiłowania swojej wsi, - kierownik szkoły Pan Paweł Gnutek - człowiek wielkiej punktualności, który wieczorami spisywał kronikę Falkowej i okolic, a która została zagubiona, - Pan Adam Jurkiewicz - jeden z pierwszych więźniów obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Był on świadkiem wystąpienia Ojca Kolbego. Zeznawał na jego procesie beatyfikacyjnym, - Pan Stanisław Stawiarski - pieszo pędzony na Sybir. Powrócił z zesłania. Ludzi ciekawych i wielkich w Falkowej należy umieć szukać. Wspomnień z przeszłości jest wiele, chętnie o nich opowiem, ale to może w następnym wywiadzie


Wywiad przeprowadzony został w ramach zajęć pozalekcyjnych, jako zadanie wynikające z planu pracy Samorządu Uczniowskiego z zakresu realizacji ścieżki edukacyjnej: Edukacja regionalna- dziedzictwo kulturowe w regionie.

Temat: Przeprowadzamy wywiady z najstarszymi mieszkańcami naszej miejscowości. Maj 2001

Agnieszka Śmiertka i Edyta Gąsior- uczennice klasy V Szkoły Podstawowej w Falkowej przeprowadziły wywiad z Panią Zofią Śmierciak.

Opiekun Samorządu Uczniowskiego - Małgorzata Zagórska

 

 
 

< powrót do strony głównej>